Wiedźmin III: Dziki Gon: Pięć po Dwunastej... Następnego Miesiąca





Znalazłoby się sporo osób, które powiedziałyby: "Ale recenzja Dzikiego Gonu powinna się powinna pojawić dawno temu!"

Nic bardziej mylnego, ale recenzentem nie jestem. Dopiero po tak długim czasie, prawie dwa miesiące po przejściu samej gry, postanowiłem wziąć się za opisanie jakichkolwiek wrażeń związanych z najnowszą grą CD Projekt RED.

Przygotowałem więc małą nowość. Na czym ona polega? Poniżej znajdziecie link, w którym znajdziecie wersję skróconą tekstu, która odpowie Wam na pytanie czy warto w ogóle po ten tytuł sięgać. Bo zapewne ci, którzy jeszcze nie grali w pierwszej kolejności chcieliby się tego dowiedzieć.

Dlaczego właśnie tak? Ano dlatego, że w przypadku Wiedźmina postanowiłem napisać tekst nieco dłuższy nie będący prawdziwą z krwi i kości recenzją a bardziej zbiorem przeróżnych myśli związanych z tytułem. Coś w rodzaju "świata gier przed i po Dzikim Gonie", bo niewątpliwie przygody Geralta po części zmieniły moje postrzeganie na gry z segmentu AAA. Okazuje się, że wiele rzeczy można dostarczyć, wiele także można sknocić po drodze. Nie przedłużając więc...

Jeszcze jedno - najprawdopodobniej nie uniknę spoilerów, więc jeśli nie graliście w grę radzę wejść w ten szybki link jeśli nie chcielibyście zepsuć sobie zabawy... ;)


Zapewne ci z Was, którzy obserwują tego bloga od nowego początku pamiętają, że jednym z pierwszych tekstów był wpis "Dlaczego (nie)czekam na Wiedźmin III: Dziki Gon?". Związany był on nie tyle co z samą grą (w sensie trójką) co zarzutami odnośnie dwóch pierwszych odsłon. Nie negowałem oczywiście tego i uważałem, że ta część gry może odmienić moje postrzeganie serii jako całości. Bo nie ukrywam: miałem o wiele większe oczekiwania względem zarówno pierwszej jak i drugiej. Skończyło się na tym, że pierwszej kompletnie nie pamiętam nawet fabularnie z wyjątkiem nietypowego systemu walki, a dwójka była katorgą ze względu na ciągłe otwieranie drzwi gdzie bym tylko nie poszedł.

Dziki Gon teoretycznie miał łatwiej, bo moje oczekiwania nie były wysokie, może nawet i zerowe. Głównie dlatego, że wszystkie materiały pokazywane przed premierą wskazywały, że będzie to gra zupełnie inna od wcześniejszych odsłon. Mogłem się więc przygotować na nowe otwarcie względem Wiedźmina. I muszę przyznać - od początku do samego końca grało mi się bardzo dobrze, choć może sama końcówka gry była nieco za szybka jak dla mnie.

W momencie kiedy zacząłem przemierzać Biały Sad czułem, że może to być gra, która mnie wciągnie do reszty. To co że akurat w momencie premiery miałem do dokończenia pracę licencjacką... To co że akurat wtedy także pojawiły się jakieś dziwne zaliczenia przedmiotów na uczelni. Wtedy mogłem powiedzieć: "Nie ma mnie, bo poluję na potwory! i nie żałowałem. Jakimś cudem CDPR stworzył świat, który był czymś w rodzaju nowej rzeczywistości, którą chce się poznawać, spędzać w niej więcej czasu i wcale nie było to związane z nawiązaniami do kultury słowiańskiej, przeróżnych legend czy też uwielbianych przeze mnie książek Andrzeja Sapkowskiego. To co napiszę napiszę z pełną świadomością wypowiadanych przeze mnie słów...

Jeszcze nigdy w moim growym życiu nie trafiłem na grę, w której immersja działałaby aż tak mocno jak w przypadku Dzikiego Gonu!




Były miejsca, w które chciałem zaglądać częściej. Byli ludzie, których chciałem spotykać częściej lub też czułem do nich niechęć. Miały miejsce wydarzenia, podczas których nie mogłem postąpić inaczej niż ja sam bym postąpić.

Po prostu - czułem, że to ja jestem Geraltem i mogę wszystko robić tak jak chciałbym to zrobić w prawdziwym życiu.

Oczywiście ktoś może powiedzieć: "Ale przecież Geralt w książce...". STOP! Wiedźmin książkowy i ten growy to dwie różne sprawy i nawet jeśli pojawiają się pewne niezgodności w przypadku naszych wyborów z pewną kreacją pokazaną w książce nie razi. Przecież gdybyśmy mieli grać w grę w stu procentach bazującej na wiedzy z książek to Geralt sam w sobie nie mógłby odpowiadać tak jak tego byśmy chcieli, a wszelkie sekwencje odpowiedzi byłyby po prostu szynowymi filmami, gdzie bez względu na wybraną przez nas opcję dialogową mielibyśmy tę samą lub podobną odpowiedź. Oczywiście w pewnym momencie można było wyczuć która opcja byłaby dla nas najodpowiedniejsza, być może nawet i najlepsza. Nawet mimo tego, iż zakończenie gry w moim przypadku nie było aż tak satysfakcjonujące to przyjąłem je "na klatę". Nie ze względu na to, że mam lenia i nie chce mi się jeszcze raz gry przechodzić, przecież tryb Nowa Gra + już niedługo będzie na wszystkich platformach... Po prostu to zakończenie gry było dla mnie "ok" i zamykało historię Geralta z Rivii. Tak jak zresztą mówiono o tym, że Dziki Gon jest ostatnią grą z trylogii Wiedźmina.

Oczywiście najlepszym rozwiązanie byłoby odnalezienie tego najlepszego zakończenia, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie, ale nie jestem pewny czy szukanie tego nie byłoby robieniem tego wbrew samemu sobie. Musiałbym wybierać inaczej, dostosowywać się pod grę, a nie o to w tym wszystkim raczej chodziło tym bardziej, że żadnego NIE ŻAŁUJĘ. No może jednego z Keirą Metz trochę... ale ostatecznie nie na tyle, abym musiał przewracać grę do góry nogami z powodu jednej czarodziejki.



Mimo, iż w niektórych przypadkach historia toczyła się nieco źle (historia Barona chociażby) to wiedziałem, że świat Geralta nie jest piękny i usłany różami. Jest w nim miejsce zarówno na dobre jak i złe rozwiązania. Z drugiej strony nie ma ani białego, nie ma czarnego - pełno jest w nim różnych odcieni szarości i wcale nie muszę dążyć do tego, co najlepsze i być społecznikiem czy rycerzem na białym koniu. Nie muszę także od razu z miejsca wszystkich traktować mieczem czy też lać po pysku. W zależności od sytuacji mogłem postąpić tak jak podpowiadało mi coś w środku, a nie musiałem wybierać po kolorze czcionki czy też opcji dialogowej.

Zresztą społeczeństwo zamieszkujące Kontynent to także inny, niezwykle dobry aspekt gry z jednego powodu - nie denerwują ciągle mówionymi, tymi samymi wstawkami zaprogramowanymi przez skrypt.

Idąc przez miasto słyszę znane teksty z tym "że kiedyś koleś dałby sobie za kobietę rękę uciąć... i teraz nie ma ręki". Albo też po tym jak pomogłem jednej z wiosek pozbyć się stwora słychać, iż traktują mnie jak swego chłopa a nie mutanta i Rzeźnika z Blaviken. Chyba najbardziej odczułem to po przejściu całego cyklu zadań na Skellige. Czułem się jakbym... po prostu był w domu. Wysiadam z łódki w Kael Trolde, idę portem, a dookoła toczy się życie w nieco innym, chłodniejszym i przypominającym skandynawski klimacie. Miła odmiana od takiego typowo słowiańskiego klimatu Velen czy też w pełnym momencie łudząco przypominającego Gdańsk Wolnego Miasta Novigradu.

Każde miejsce ma swoje problemy, bolączki, plusy i minusy. To miejsca, które chce się poznawać bliżej i każde z nich jest na swój sposób magiczne i niepowtarzalne. W dodatku naprawdę porządnie dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Setki kilometrów do przejechania, tyle samo miejsc do zwiedzenia i każde jest tego warte, choć w przypadku aktywności, które możemy tam wykonać są bardzo podobne.



Jest tego sporo, to oddać grze wręcz należy - są zlecenia wiedźmińskie, bójki, zbieranie kart do Gwinta, jakieś likwidowanie siedlisk potworów... Jednakże jest tego po pierwsze za dużo, po drugie często jest to nieopłacalne zarówno pod kątem zarobkowym, jak i punktów doświadczenia.

Powiem wprost: w grze nie zrobiłem podczas całej zabawy ani jednego zlecenia wiedźmińskiego i zacząłem się nimi bawić dopiero, gdy poszedłem w eksplorację terenu. Nie jestem pewny czy był to był faktycznie celowy zabieg, aby zadań dodatkowych było więcej za mniej, niż mniej za więcej. Tak czy inaczej te zajęcia są kompletnie... nieobowiązkowe. Nawet zadania poboczne można bardziej nazwać "drugorzędnymi", które musimy wykonać w drodze do wykonania tych głównych. I nawet uważam, że nazywanie ich pobocznymi ujmuje im dość mocno.

Wiecie - zadanie główne w postaci odszukania Ciri to motyw przewodni całej gry. Żeby je wykonać robimy zadania "poboczne". Dla mnie aktywnością poboczną jest chociażby szukanie skarbów, których także jest cała masa! Z kolei nigdy nie przypuszczałbym, że historia wyboru nowego króla Skellige będzie tematem "pobocznym" podobnie jak motyw poszukiwania tajemniczego mordercy w Novigradzie czy też całe zamieszanie z Wiedźmami w Velen. Oczywiście można powiedzieć, że jest to coś w rodzaju innego ustawienia priorytetu zadań, nie ma sensu czepiać się słówek. Jednak żyjąc w czasach, gdzie w grach cRPG zadaniem pobocznym jest aktywność, której nie musimy wykonywać brzmi trochę w kontekście Dzikiego Gonu nietypowo.

Jeszcze na chwilę wracając do wątku głównego jak już wspomniałem - wydaje mi się, że od pewnego momentu gra za bardzo pędzi w stronę zakończenia, wiele rzeczy jest zrobionych w taki sposób, aby działy się szybko. I to w porównaniu ze stopniowym i powolnym rozprowadzaniem akcji w pierwszej części gry (choć ciężko jest powiedzieć o połowie przy jakichś sześćdziesięciu procentach czasu przeznaczonego na całość...) jest nieco słabym rozwiązaniem. Tym bardziej, że spodziewałem się chociażby nieco większego oporu ze strony tytułowego Gonu - tylko nad Caranthirem musiałem nieco więcej popracować. Pokonanie reszty przyszło stanowczo za łatwo.



Nie zapominam także o świetnie skrojonej ścieżce dźwiękowej przez Marcina Przybyłowicza i zespołu Percival, której można nawet słuchać bez większego problemu poza grą. Polecam w podróży włączyć sobie Fields of Ard Skellig... Dodatkowo Wiedźmin wydaje się jedną z niewielu gier, w których nie przeszkadza mi dubbing! Chyba od czasów polonizacji Warcraft III nie miałem aż takiej ochoty grać tylko i wyłącznie po polsku, choć angielska wersja także miała swoje plusy w postaci np. Charlesa Dance'a jako Emhyra van Emreisa czy też naturalniej brzmiącego tekstu "Zed is dead". To świetne wykończenie całości prezentującej się świetnie patrząc na standardy dzisiejszej elektronicznej rozrywki. I to trzeba docenić.

Tak, Wiedźmin III: Dziki Gon to niewątpliwie gra niezwykła, wciągająca i możliwe że potencjalna Game of the Year dla wielu graczy w tym i dla mnie, choć nie do końca wierzyłem w to, że tak być może. Jednakże... trzeba przyznać, iż w tym całym obrazku wiele jest przeróżnych niedoróbek, dziwnych bugów. Tak - po patchach wygląda to o wiele lepiej i to się chwali jeśli gra jest jeszcze dopracowywana, cały czas coś się w niej zmienia. Jednakże nawet głupie błędy przy zachowaniu się płotki czy też nieco za wysoki poziom jeśli chodzi o sam początek gry nie tworzą z Dzikiego Gonu gry faktycznie zasługującej na "dziesiątki" jeśli mielibyśmy mówić o pieczołowitości wykończenia czy też grze naprawdę idealnej. Nie dziwi mnie także to, że niektórzy wystawiają grze oceny poniżej dziewiątki - to nadal znak, że gra to faktycznie góra półka! To nie jest tak, że ci którzy widzą grę Redów niżej nie znają się na rzeczy. Po prostu ich gust jest w stanie mniej przyjąć jeśli chodzi o przeróżne drobnostki, ale nadal doceniają ostateczny produkt.

Ja mam tak samo. Jeśli mógłbym ocenić Wiedźmina tylko i wyłącznie pod kątem wykonania gry i podsumować zarówno plusy jak i minusy to raczej dałbym coś w okolicach 9.0 - 9.5 odejmując za mało wartościowe zadania w pełni poboczne, za błędy po premierze czy szybkie tempo drugiej części zmierzającej do zakończenia. Gdyby jednak ten pierwszy element był o wiele lepiej dopracowany to wielu przymknęłoby oko i o wiele łatwiej byłoby przyznać grze dziesiątkę pisząc "nic nie jest idealne, błędy się zdarzają".

Dziesiątki natomiast są zasłużone jeśli mielibyśmy mówić o tym czy faktycznie warto w Wiedźmina zagrać.

Tak, to jest gra w którą każdy szanujący się gracz zagrać musi. Koniec i kropka! 




Nie chodzi tutaj o wspieranie polskiego przemysłu growego czy też popularyzację prozy A. Sapkowskiego, bo zaiste dobrze czyta się nie tylko Wiedźmina. Po prostu to jest jedna z tych gier, które łączą w sobie naprawdę dużo dobrych elementów, można się przy nich dobrze bawić, a także pokazują, iż można stworzyć wciągającego cRPGa. I co ciekawe wcale nie potrzebujemy kreatora postaci, aby grało nam się wyśmienicie. Możemy mieć także z góry narzuconego - ważne, abyśmy mieli nieco większe pole manewru i realne możliwości oddziaływania na świat gry.

Dodatkowo pełno tutaj ciekawych miejsc, dobrze napisanych i przedstawionych postaci - znanych i nie znanych zarówno graczom jak i czytelnikom i całość pieczętuje świetna oprawa muzyczna i graficzna. Tak, Dziki Gon to prawdziwie next-genowa gra i takich życzyłbym sobie jak najwięcej. Tym bardziej, że tak jak wspominam ja i wiele innych osób: to będą naprawdę dobre lata dla wielbicieli elektronicznej rozrywki.

I tego sobie i Wam także życzę, aby takich "wiedźminów" było coraz więcej...
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

0 komentarze:

Prześlij komentarz