Tom Clancy's The Division - Wrażenia z bety (PS4)

Czyli jak Tom Clancy's The Division powoli wjeżdża na salony...

Jakieś półtora roku temu na swoim kanale YouTube postanowiłem nagrać podsumowanie konferencji Ubisoft na E3. Zadanie dla początkującego w tej materii człowieka nieco karkołomne, ale nie niewykonalne. Ostatecznie wcześniej Tom Clancy’s The Division pojawił się także na konferencji Microsoft, tam były prezentowane materiały z rozgrywki i trzeba było się tym jakoś podzielić. Wystarczyło to jednak, abym był tytułem dość mocno zainteresowany.

Nauczony jednak doświadczeniem, iż gry Ubi bardzo dobrze wyglądają na pierwszych pokazach byłem dość stonowany w swoich osądach. Bądźmy ze sobą szczerzy drogie koleżanki i drodzy koledzy – pamiętamy jak to było z Watch Dogs. Nadal twierdzę, że sama gra nie była AŻ TAK zła jak ją przedstawiano na forach, jako przetarcie dla nowej serii była niezłym rozpoczęciem czegoś większego. Aiden Pierce może nie był idealnym bohaterem, model sterowania pojazdami był miejscami przegięty, a graficznie gra nie prezentowała się tak samo jak na pierwszym pokazie podczas E3 (cóż za zbieg okoliczności, czyż nie?), Było natomiast na tyle dobrze abym mógł spokojnie usadowić ją w swoim top 10 ulubionych tytułów roku 2014.
Kim jesteśmy, po co żyjemy...


Nie zmienia to faktu, iż jako gracz czułem się trochę zawiedziony dość sporym spadkiem formy całego projektu od momentu pierwszej prezentacji do dnia premiery. Oczywiście ktoś może powiedzieć: „ej, ale optymalizacja musi być!”. Nie zaprzeczam. Nie mniej jednak nowa generacja, nowe rozdania, rewolucyjne techniki – o tym było głośno. Nawet pamiętam o tym, że swego czasu Watch Dogs miał wyjść w podobnym momencie, co Grand Theft Auto V, a Ubisoft promował grę słowami w stylu: „Możesz zawsze wyruszyć do Chicago!”. Kusząca propozycja, czyż nie?

Ostatecznie jednak wielu uznało Watch Dogs niewypał sporego kalibru. Później pojawiły się problemy z innymi grami. Być może mnie aż tak to nie dotknęło, ponieważ nie jestem wielbicielem gier z serii Assassin’s Creed, ale zawsze uwielbiałem serię Far Cry. Natomiast drugą kartą przetargową w moim przypadku są gry sygnowane nazwiskiem znanego pisarza political-fiction Toma Clancy’ego. Splinter Cell ograny w całości, podobnie z gry z serii Rainbow Six czy Ghost Recon. Nawet kupiłem sobie świeżo po premierze End War, który po dziś dzień wydaje się dość niedocenioną produkcją i szkoda, że twórcy nie poszli o krok dalej tworząc pełnoprawny sequel. Tak czy inaczej to swego rodzaju uniwersum, nawet po śmierci Clancy’ego, ma dość wyrazisty styl i charakter opowiadanych w nim historii powiązanych z militariami, antyterroryzmem i misjami typu „black-ops”.

I o ile do ostatniej odsłony Splinter Cell podszedłem dość nieufnie, ponieważ Blacklist był w dość ryzykownym położeniu od samego początku procesu tworzenia (zmiana aktora podkładającego głos Sama Fishera i ludzie tracą głowę, ale to nie w moim przypadku) togra była dobrym powrotem do tego, co wcześniej oferował chociażby mój ulubiony Chaos Theory. Podobnie sprawa się miała w przypadku Rainbow Six: Siege, które miało być gęstą opowieścią z antyterroryzmem w tle. Ostatecznie wyszło coś innego - sieciowy shooter i mały eksperyment, który według mnie był strzałem w dziesiątkę. Nadal mam jednak nadzieję na powrót do początków serii.

Jak więc przyjąłem ostatecznie wersję beta Tom Clancy’s The Division? I dobrze, i źle.
Feels like home...
Zacznę od tej drugiej strony medalu. Nie będę narzekał na to, że w wersji beta było mało aktywności – misji głównych, pobocznych czy innych elementów, na które taki gracz jak ja, unikający zabawy w kooperacji, próbujący przechodzić wszystkie przeciwności losu w pojedynkę liczy. Bo poniekąd rozumiem intencję twórców, że nie chcą odsłaniać wszystkich kart, a beta to forma z jednej strony takiego grywalnego dema, a z drugiej możliwość zapytania się kontrolnej grupy graczy, co im się podobało, a co nie w samej grze. Przyznam nawet, że fabuła sama w sobie mnie nawet aż tak nie zainteresowała i kompletnie nie pamiętam jak to wszystko się zaczęło i jakie ostatecznie wnioski wysnuli bohaterowie po pierwszej misji w szpitalu, a dokładniej hali sportowej przerobionej na lazaret. Być może w pełnej wersji o wiele bardziej zwróciłbym na to uwagę, ale teraz nie to było dla mnie najważniejsze. Choć przyznam, że nawiązania do Szeregowca Ryana były całkiem przyjemne w odbiorze.

Nie podobało mi się jednak to, iż mimo wykonywanych przeze mnie aktywności i zdobywanych pewnych dodatków w postaci przeróżnych schematów broni i przedmiotów lub też możliwości ulepszenia bazy nie mogłem z nich korzystać w stu procentach. Uniemożliwiło to najzwyczajniej zbadanie systemu craftingu czy też modyfikowania swoich umiejętności w drzewkach na tyle, że tylko jak dobrze pamiętam skanowanie obszaru można było sobie dostosować i zmienić właściwości umiejętności. Reszta była dostępna tylko i wyłącznie w postaci podstawowej nawet, gdy nasza baza pozwalała jakoś na zmianę chociażby talentów, czyli kolejnego „drzewka” umiejętności. Na pocieszenie zostały modyfikacje broni i mimo, że nie różniły się one zbytnio od siebie to spędziłem przy nich dość sporo czasu. Podobnie jak w Ghost Recon: Future Soldier czy też darmowym Phantoms po prostu siedziałem i dłubałem, jaki zestaw, do której broni przypisać. Może nie ma tam aż tylu opcji z tym związanych, ale na dzień dzisiejszy wygląda to dość obiecująco.

Podobnie system samego ekwipunku, który działa na dość ciekawej zasadzie. Otóż to, co ma dużo punktów ogólnych wcale nie musi być dla nas dobre. Okazuje się, że jedna kamizelka posiadająca sporą ich ilość może dać upuścić dość sporo punktów życia czy też regeneracji. Więc ze zmianami należy się obchodzić dość ostrożnie i wybrać czy faktycznie opłaca się nam być chodzącym czołgiem czy też mieć o wiele szybszą możliwość regeneracji naszych dodatkowych umiejętności. I tutaj pojawia się jednak kolejny zgrzyt w postaci pewnego realizmu. O ile sam w sobie jestem w stanie wyłączyć pewne myślenie i powiedzieć sobie, że to tylko gra, to nie do końca przekonuje mnie to, iż człowiek ubrany w zwykłą bluzę z kapturem i prujący do mnie z pistoletu jest w stanie wytrzymać kilka magazynków z karabinu szturmowego, a ten potrafi mnie zabić od tak. Gdyby jeszcze bossowie byli mocno opancerzeni i chodziliby w skafandrach jak ci z miotaczami płomieni (swoją drogą – świetni!), to najprawdopodobniej bym ten temat odpuścił. Jednak mówimy tutaj o pojedynku kamizelka kuloodporna kontra góra trzy warstwy odzieży i wygląda to niestety dość dziwnie.

Wiele osób porównuje także The Division do Destiny i poniekąd te porównania są słuszne, bo ta gra wygląda jak takie przełożenie pewnych zasad z gry Bungie takich jak otwarty świat podzielony na pewne obszary, system „no respawn zone” w przypadku misji fabularnych, szybkie aktywności patrolowe. Mimo, iż Ubisoft postanowił udostępnić dość mały obszar do działania w becie przyznać trzeba, iż wydawał się on dość duży i te dwieście czy trzysta metrów do przebycia niekiedy dłużyło się niesamowicie. Ale jest jeden element, który wyraźnie odróżnia The Division od Destiny.

Dark Zone to obszar PvP, gdzie gracze przemierzają zamknięte przez kwarantannę ulice Nowego Yorku w poszukiwaniu przeróżnych dóbr tam ukrytych. Problem zaczyna się wtedy, gdy potrzebujemy odesłać nasze przedmioty helikopterem do naszej bazy w celu dezynfekcji i oczyszczenia ze skażenia. Pojawiają się inni gracze i zadajemy sobie pytanie: „Zaczną strzelać czy nie?”. W pojedynkę być może zostaniesz skazany na szybką śmierć z rąk zorganizowanej grupy graczy, a może zrobią to za nich przeciwnicy komputerowi przeszkadzający w oddaniu naszego łupu. Same niewiadome, uczucie niepewności i ryzyka – to mi się w tej grze niesamowicie spodobało! Jednak zabawa zaczyna się wtedy, gdy znajdziesz kilku znajomych i postanowicie razem przemierzać obszary kwarantanny. Postanowicie siać postrach wśród agentów sami stając się poszukiwanymi? A może będziecie ostatnimi sprawiedliwymi starającymi się likwidować niepokornych? To już wasza decyzja, przecież ostatecznie jesteście odcięci od komunikacji z zewnątrz. Co się stało w Dark Zonie pozostaje w Dark Zonie…
Po Dark Zone to tylko w ten sposób...
Jednak zastanawia mnie to jak duży obszar gry będzie przeznaczony na tego typu aktywności. Nowy York to jednak miasto posiadające określoną strefę administracyjną i ostatecznie w jej obrębach będziemy musieli się poruszać. Z drugiej strony wieść gminna niesie, iż takie dzielnice jak Brooklyn mają być udostępnione później w postaci dodatków, więc znowu pojawia się wiele niewiadomych i pytań, na które odpowiedź dostaniemy dopiero w marcu 2016. Pozostają jeszcze raidy, jakieś akcje podobne do Strike czy też klasycznych dungeonów, zapewne pojawią się klany czy też Dywizjony. Beta nie odkryła wszystkich kart. Te zaiste – są dobre, ale nie jestem do tego tytułu aż tak przekonany. Mam także nadzieję, że graficznie gra w momencie trafienia na półki sklepowe będzie jeszcze bardziej dopracowana i doszlifowana chociażby pod kątem renderowania elementów otoczenia. Byłem dość zaskoczony jak po wejściu do samej gry większość elementów nie była niewyraźna i potrzebowała chwili. Z kolei warstwa dźwiękowa bety była po prostu dobra. Zapewne będziemy musieli jeszcze poczekać na poszczególne elementy ścieżki dźwiękowej, ale już teraz bardzo spodobały mi się odgłosy broni, sam fakt tego że przeciwnicy komputerowi przekazują sobie informacje o tym czy mają zamiar nas zajść z flanki. Ewentualnie odgłos biegnącego w naszą stronę człowieka z kijem bejsbolowym, który biegnie za nami cały czas. Legenda głosi, że nadal biegnie…
Najniebezpieczniejsi przeciwnicy... na razie!
Nie mniej jednak, jeśli ktoś nie miał okazji zagrać w betę Tom Clancy’s The Division to będzie miał na to jeszcze co najmniej jedną okazję za dwa tygodnie. Mam jednak nadzieję, że tym razem pojawi się kilka nowych rzeczy, które będzie można wypróbować przed zakupem. Na tę chwilę to wszystko prezentuje się dobrze i to chyba najgorsze, co mogło być – dobrze. Dobrze dla wielu będzie synonimem słowa „przeciętne”. A The Division takie nie jest. Zapewne mogłoby być lepiej, ale już teraz jest przyzwoicie. I tego samego oczekuję po premierze gry i dodatkach, które na pewno się pojawią. A do tego czasu czekam na otwartą betę, która być może przyniesie nam coś nowego do tego, co już mogliśmy ograć.



Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

0 komentarze:

Prześlij komentarz