Gamescom 2015: Rise of the Tomb Raider


Teoretycznie mógłbym zrobić z tego kolejny tekst z serii Dlaczego (nie)czekam na... ale postanowiłem z nową Larą rozprawić się już teraz. Z prostego powodu - to, co zobaczyłem na jednym z gameplayów mnie po prostu rozczarowało.
Ogólnie rozumiem to, że przepis na dobry sequel zazwyczaj jest jeden - zrobić praktycznie to samo, tylko w większej ilości. Więcej broni, więcej lokacji (większe przede wszystkim!), większa ilość bohaterów i tak dalej, i tak dalej... To jest jakaś szkoła ich robienia i często wyjść może ona na dobre jak w przypadku Batman: Arkham City. Najprawdopodobniej tak samo próbowano postąpić Rise of the Tomb Raider.

Przepraszam, ale raczej nie wyobrażam sobie Lary Croft w takim wydaniu jako jednoosobowej armii będącej w stanie samodzielnie rozwalić cały oddział najemników. Lary nadal kruchej, choć doświadczonej po ostatniej wyprawie przedstawionej kilka lat temu. Tam jednak ta cała przemiana z młodej dziewczyny, która musiała sobie jakoś radzić w dziczy w maszynę do zabijania trwała... jeszcze krócej, bo gdzieś w połowie "pierwszego" Tomb Raidera już bez mrugnięcia okiem potrafiła strzelić w głowę przygniecionego żołnierza mówiąc zimne: "Go to hell...". Już wtedy wiedziałem, że gra chyba nie do końca poszła w tym kierunku, w którym powinna. Nie wiedziałem czy planowano na pierwszym miejscu pokazać walkę o przetrwanie, czy po prostu zrobić efektowne wybuchy pozwolić graczom na dowolną masakrę wszystkich i wszystkiego.

I chyba o to miałem i nadal mam największe pretensje do Square Enix, bo wcześniejsza Lara Croft, mimo iż robiła rzeczy nadprzyrodzone to nie przeszkadzało mi strzelanie do wszystkich raptorów i innych stworów. To była postać wymyślona, kreacja grafików, gdzie jednemu z nich ręka zadrgała i pociągnęła zbyt daleko tu i ówdzie. 

Tutaj starano się jednak pokazać, iż Lara jest kobietą z krwi i kości. To im się udało, bo nadal jak sobie przypomnę te momenty śmierci to mnie wręcz skręca... Ale z drugiej strony ta drobna dziewczyna była w stanie wymordować wszystko co spotkała na swojej drodze. Więc może w tym kierunku gry komputerowe nie powinny właśnie podążać? Może powinny zostać w pewnym sensie w sferze wyobraźni, gdzie możemy robić rzeczy przeróżne. Raczej nikomu z nas nie przyjdzie ratować świata przed inwazją obcych czy też podróżować po post-nuklearnej Ameryce...

Jakby wyciąć te wszystkie fragmenty, w których ołów dawkowany jest wiadrami to faktycznie Tomb Raider byłby grą taką, jaką zaplanowano. Bo historia była sama w sobie była naprawdę w porządku - kino nowej przygody pełną gębą, trochę mocniejszych wątków zapadających w pamięć. Reszta natomiast szła w kierunku ciągłego prowadzenia ognia i skakania z punktu A do punktu B. I podobnie zapowiada się także Rise of the Tomb Raider.

Etap w dżungli przedstawiony na gameplayu był łudząco podobny do klimatów panujących w Tomb Raiderze - morko, ciemno, wszędzie pełno złych ludzi. Nasza Lara oczywiście nie ma problemów z zabiciem każdego z nich nawet z wysokości pięciu metrów skacząc z dachu. Podobnie jest z łukiem, z którego potrafi oznaczyć i jednocześnie wystrzelić dwie strzały idealnie trafiające w naszych przeciwników. Ogólnie wybuchy, wybuchy, strzelanie. Podobnie z systemem rozwoju postaci i innymi elementami HUD, które wydają się prawie żywcem przełożone z wcześniejszej gry.

I tutaj też poważny zarzut w stronę... Tak naprawdę nie wiem którą powinienem go skierować. Czy do Microsoftu, który wpadł na pomysł zrobienia tej gry na chwilową ekskluzywność, czy też w stronę Square Enix, które się na to zgodziło nie oferując faktycznie niczego na tyle dobrego, aby ten "ex" był czegoś wart. Zrozumiałym jest natomiast to, że gra na PC pojawi się na początku 2016, a Playstation 4 otrzyma ją dopiero pod koniec roku. Mówcie co chcecie, ale pojawienie się tego tytułu tylko na XBox One byłoby kompletnym strzałem w stopę w momencie, gdy projekt prezentuje nie na pozór nie wnosi nic nowego względem poprzednika.

Sam jednak uważam, że gry pojawiające się tylko na daną platformę są dobrym zjawiskiem, bo pozwala zbudować czy to pewną bazę bohaterów kojarzoną z daną platformą (jak np. Mario u Nintendo) lub też pokazuje trochę inną jakość produktu - bo ten musi być jakby nie patrzeć jak najlepszy (np. Bloodbourne) aby pokazać, że warto sięgnąć po tę albo inną konsolę.

W przypadku Rise of the Tomb Raider wygląda to bardzo średnio. Złym pomysłem było szczucie graczy konsolowym exclusivem w temacie gry, która już wcześniej była tylko i wyłącznie dobra i jej kontynuacja byłaby wielki zaskoczeniem gdyby wyszła ona ponad przeciętność. Dlatego też nie dziwię się, że Microsoft postąpił tak, a nie inaczej. Z drugiej strony - być może większą nadzieję pokładają w Quantum Break, które z pewnością dalej niż za komputery z Windows 10 nie wyjdzie podobnie jak było to w przypadku Alana Wake'a. Nie mnie to oceniać.



Posiadacze XBoxów One będą mogli zagrać w nowego Tomb Raidera już niedługo, bo w grudniu. Ja natomiast... mówię pass i czekam na inne dania główne, których zapewne brakować nie będzie w najbliższym czasie.
Share on Google Plus
    Blogger Comment
    Facebook Comment

0 komentarze:

Prześlij komentarz