Jeden z niewielu powodów dla których Dziki Gon przykuwa moją uwagę... |
W zasadzie o wiele łatwiej jest
niekiedy wytłumaczyć dlaczego się na coś czeka niż nie czeka. Rozumiecie –
przecież jeśli dany tytuł jest jednym z najbardziej wyczekiwanych przez graczy
od lat i znajdzie się ktoś, kto nie wyczekuje go razem z innymi lub co gorsza –
nie podoba mu się dana produkcja – to w tym samym momencie, po wygłoszeniu tych
słów staje się wrogiem publicznym numer jeden. Dlatego też rozumiem, że
wypowiadając słowa „nie czekam na nowego Wieśka” od razu znajdzie się wiele
głosów, które będą chciały wiedzieć „dlaczego?”.
Przyznam się bez bicia – jestem
wielkim fanem twórczości Andrzeja
Sapkowskiego i wiele jego opowiadań, esejów czy książek związanych z Geraltem z Rivii przeczytałem.
Głównie ze względu na to, że akurat gdy byłem w gimnazjum zaczęły się prace nad
grą Wiedźmin, która na każdym kroku była wspominana jako największa, polska
produkcja w branży gier. Oczywiście wcześniej pojawił się chociażby świetny Chrome od Techlandu, ale kto go dzisiaj
pamięta?
Wtedy też zacząłem się
interesować książkami i ogólnie tym co pisze A. Sapkowski. Cały pięcioksiąg wraz z opowiadaniami Miecz Przeznaczenia i Ostatnie Życzenie
łyknąłem w przeciągu jednego roku, a i znalazło się miejsce na chociażby Rycerzy Króla Artura i Maladie. Ba,
nawet i chyba pod koniec trzeciej klasy udało mi się zetknąć z Trylogią Husycką, ale tę dokończyłem
dopiero w liceum. Wracając do tematu to mógłbym powiedzieć, że dzięki CD Projekt Red poznałem serię, którą
naprawdę polubiłem i cały czas miałem z tyłu głowy to, że chciałbym aby kiedyś
kontynuacja przygód Geralta
powstała. Na tę jednak musiałem czekać aż do ubiegłego roku. Czy warto było?
Jak najbardziej, choć muszę przyznać, że trochę dziwnie mi się po takiej
przerwie czytało książkę wiedząc, że grałem też wcześniej w grę.
Pierwszy Wiedźmin był jedną z pierwszych gier, które zainstalowałem na nowym
laptopie obok chociażby Unreal
Tournament III. I przez pierwsze kilka dni żyłem tylko i wyłącznie tą grą.
Z kilku powodów – bo nowy komputer, bo odpalę coś z ówczesnej „nowej
generacji”, bo to Wiedźmin, na którego tak bardzo czekałem. Wtedy też podczas
spotkania z Andrzejem Sapkowskim w
moim mieście, które z resztą było niezłe jak dla mnie, wspomniał o tym, że gra
komputerowa i wydarzenia w niej zawarte nie są częścią świata przez niego
stworzonego. Wzorują się na nim, ale nie można gier traktować jako chociażby
poszerzenia wydarzeń przedstawionych w pięcioksięgu. Tym samym trochę musiałem
przestawić swoje myślenie. Przecież to zupełnie nowa historia wykorzystująca
bohaterów z książek, a nie kolejne przygody Geralta. I być może dlatego też po części aż tak dobrze nie
zapamiętałem tego o co dokładnie chodziło w pierwszym Wiedźminie. Nawet
zakończenie wydawało mi się niewiarygodnie… dziwne.
Ok, miało to wszystko swój
smaczek. Dla przykładu moment, w którym Geralt
musiał nieco się doszkolić aby rozwiązać śledztwo – to było naprawdę dobre. Ale
reszty kompletnie nie pamiętam. Był jakiś tam zakon… Dziwna sprawa. Bo
zazwyczaj jeśli gra mi się podoba, a tak było z Wiedźminem, to fabularnie
pamiętałem co, kto, z kim i dlaczego. Przecież fabułę takiego Mass Effecta czy Dragon Age pamiętam
dość dobrze i zapadła mi ona w pamięci na tyle, że przy odwzorowywaniu stanu
gry w Dragon Age Keep byłem w stanie
dokładnie dostosować wszelkie wybory przeze mnie dokonane. Czy byłoby tak samo
w momencie odpalenia drugiej części Wiedźmina, gdyby dano mi taką możliwość?
Nie, bo mało który element zapamiętałem oprócz chędożenia niewiast i zdobywania
kart. Z resztą nawet swego czasu w dodawanym do CD – Action magazynie gram.pl
była wizualizacja wszystkich kart, które można było zdobyć.
Graficznie wtedy gra prezentowała
się całkiem porządnie, warstwa dźwiękowa stworzona przez Adama Skorupę też.
Zabrakło po prostu tego czegoś, co pozwoliłoby mi zapamiętać ten tytuł nieco
bardziej i nawet nie pomógł fakt, że wcieliłem się w bohatera mojej ulubionej
książki. Być może miałem o wiele większe oczekiwania względem samej produkcji.
Pamiętacie Diablo III? Niektórzy w
przypadku tej gry mieli podobnie, choć w tym przypadku należy mówić o oczekiwaniach
względem kultowej kontynuacji, a nie kompletnie nowej marki.
Jedynkę odstawiam na bok i
przejdę do dwójki, której aż wstyd się przyznać – do dziś nie przeszedłem, mimo
że byłem bardzo blisko aby to zrobić w ubiegłym roku. To była jedna z tych
gier, przy których najpierw spędziłem jakieś kilka godzin bawiąc się ustawieniami
graficznymi, aby gra nie zgrzytała przy każdej nadarzającej się okazji. Ciężko
w to uwierzyć, ale w 2014 roku, na sprzęcie na którym powinno wszystko odpalić
się bez problemów musiałem się bawić aż tak długo. I w zasadzie podobnie jak w
przypadku jedynki – do mało którego elementu mógłbym się przyczepić. Graficznie
prezentuje się o wiele lepiej niż jedynka, w kwesti oprawy muzycznej raczej
też. Historię w tym przypadku zapamiętałem o wiele lepiej, bo w dwójkę grałem
dość niedawno. Choć przyznać muszę, że drugi akt o wiele bardziej mi się
podobał niż pierwszy. Problem był jednak tym razem inny.
Wbrew temu, że Wiedźmin 2:
Zabójcy Królów miał otwarty świat na tyle, ile było to potrzebne to ciągłe
otwieranie drzwi czy wchodzenie na drabiny tylko po to, aby przejść do innej
lokacji (było to coś w rodzaju miejsca, w którym mogły się ładować)
przyprawiały mnie ból głowy. Bo ileż razy mogę się kręcić w kółko w trzecim
akcie tracąc czas na to, aż Geralt otworzy drzwi i zamknie grzecznie za sobą,
przejdzie do zamkniętej lokacji, gdzie wybierze kolejne drzwi? Przecież nawet w
grach cRPG niskich lotów w momencie gdy przejdziemy przez dane drzwi zostają
one otwarte i możemy swobodnie poruszać.
Inaczej wyglądały zabawy z
potworami. Pierwszy akt był dla mnie niemiłosierną katorgą. Już pal licho to,
że czasami ilość utopców na metr kwadratowy była zbyt duża i nawet Wiedźminowi
było ciężko walczyć z tym wszystkim. Po prostu wszystkie te kreatury pojawiały
się w tych samych miejscach w podobnych ilościach. I tak chodząc po bagnach,
gdy musiałem przejść przez daną lokację po raz kolejny w głowie miałem tylko
jedną myśl: „będę musiał znowu się z nimi bić…”, co na pierwszych kilku poziomach
i bez konkretnego ekwipunku jest nie lada wyzwaniem.
Później to już tylko młócenie
srebrnym mieczem, rolowanie po ziemi i walnięcie Igni czy Aardem na twarz
pokraki. Nie mniej jednak to także mnie denerwowało – walczyć musiałem, ale
raczej to nie było przyjemne. Gdyby jeszcze miało to jakiś typowo hack &
slasherowy charakter, a tak to musimy po raz kolejny zrobić to samo.
Dlaczego więc nie czekam na Wiedźmina trzeciego?
Przecież obydwie gry były na swój
sposób dobre. Niektóre elementy mogły mnie w nich irytować, może nie do końca
podobać, ale powinienem się spodziewać, że w trzeciej części CD Projekt Red poprawi słabsze elementy
lub doda kilka nowości.
Problem w tym, że na Dziki Gon czekałem do końca lutego.
Nie zrozumcie mnie źle – gra sama
w sobie prezentuje się nadal świetnie, choć z gameplayu na gameplay różnice
graficzne są zauważalne nawet jeśli ktoś to sobie tłumaczy, że „bo to z konsoli
jest”. Sam pomysł wprowadzenia Geralta
w pełni otwarty świat wyjdzie na dobre, a dźwiękowo to co już robi Percival – poezja! Tylko w moim
przypadku w międzyczasie pojawi się także kilka innych gier, które zajmą mi
trochę czasu, a moment w którym wyjdzie Wiedźmin 3: Dziki Gon raczej nie będzie
należał do tych najciekawszych.
Poza tym – jeśli coś jest przekładane sukcesywnie to moje
zainteresowanie grą spada.
Pamiętam jak wyglądała sytuacja z
Watch_Dogs. Pamiętam gdy podczas E3
pojawił się pierwszy materiał z gry Ubisoft.
Powiedziałem sobie, że jest to mój must-have. Później każde kolejne przełożenie
terminu premiery powodowało, że mój zapał i chęć zagrania w ten tytuł powoli
gasła. Podobnie jest i w przypadku Wiedźmina.
Każdy kolejny gameplay, każda kolejna zapowiedź i przełożenie gry na późniejszy
termin powoduje, że coraz bardziej temat staje mi się obojętny. Nie twierdzę,
że na tę grę nie warto czekać. Nie twierdzę, że gra będzie słaba, choć biorę
pod uwagę to, że może być „tylko i wyłącznie bardzo dobra”. Tak – bardzo dobra.
Przecież jak może być, że taka gra jak Wiedźmin
3: Dziki Gon dostanie dla przykładu 8 albo 9, a nie 10? To na pewno pisał
ten, co nie maksował gry, nie przeszedł jej na miliard sposobów i w ogóle nie
umie pisać recenzji. Po prostu – miałem swój moment, w którym chciałem bardzo
zagrać w nowego Wiedźmina, chciałem nawet złożyć pre-order.
Z resztą jeszcze może trochę
odnośnie dyskusji związanych z Wiedźminem. Miejsce na komentarze pod newsami
związanymi z tym tytułem wygląda zazwyczaj tak samo. Jest jednym wielkim
poligonem, gdzie każdy stara się pokazać rację „najmojszą” i udowodnić, że
reszta się nie zna. A poza tym ogólnie przyjęło się, że Wiedźmin jako marka
krajowa jest wręcz święta i nietykalna. Jakim prawem? Przecież inne gry, które
okazywały się słabe dostawały po głowie nawet, jeśli prezentowały się
przedpremierowo dobrze. Taki Sniper:
Ghost Warrior 2 – gra była taka sobie, choć trzeba przyznać, że jeśli ktoś
szuka gier, w których głównym bohaterem jest snajper to za dużego wyboru nie
ma. Więc z braku laku dobry zapychacz. Ale w przypadku Wiedźmina pojawił się
swego rodzaju kult, który nie pozwala do końca ocenić gry gorzej przez pryzmat
innych gier, które już pojawiły się na rynku, a każda ocena niższa niż
oczekiwana będzie „skandalem” według fanów. To tak samo jak Watch_Dogs głownie oceniano przez
pryzmat Grand Theft Auto V i raczej
nikt na to nie narzekał, a jak ktoś śmiał się wystawić notę wyższą niż magiczne
7, dzisiejszy wyznacznik jakości gier: „Good luck Sir, you’ll need it”. Z
resztą niedawno podobna sytuacja miała miejsce przy The Order: 1886. Podobna, nie taka sama. Tam gdy ktoś sprzeciwił
się ogólnemu stanowisku całości był tym, co się „nie zna”.
Warto by było to wszystko jakoś
zebrać w całość… Ogólnie moment, w którym dany tytuł jest przekładany z
miesiąca na miesiąc, a z każdym kolejnym gameplayem wygląda nieco mniej
korzystnie niż na początku dostaje od graczy ostro po głowie. Tak było w
przypadku Watch_Dogs, tak powinno
być także w przypadku Wiedźmina.
Bądźmy konsekwentni. Fabularnie może być niewiarygodnie wciągająco, nowości
mogą być w porównaniu z wcześniejszymi odsłonami rewolucyjne, ale nie
przesadzajmy – to, ze Geralt może
skakać i pływać to nie jest coś miażdżącego. Boję się także, że tak duży świat
będzie albo przepełniony aktywnościami i będzie w nim dużo misji typowo
fedexowych, albo będzie sporo pustych przebiegów bez większego znaczenia
fabularnego.
Grę zapewne kupię w dniu
premiery, czy przejdę nie wiem. Być może na konsoli gdy wszystko ustawię sobie
będę ją streamował… ale mam też nadzieję, że recenzenci wezmą się za nową grę CD Projekt Red solidnie. Nie patrząc na
to, że jest to jedna z głównych polskich marek. Po prostu nie rzucajmy
dziesiątkami na oślep – nic nie jest doskonałe. Tak jak wcześniejsze części
przygód Geralta, bo raczej na nie nie
zasłużyły.
Jedyne na co dokładnie czekam to... Ciri i Triss. Ale to materiał na inny tekst...
0 komentarze:
Prześlij komentarz